Zazwyczaj
w oratorium dookoła mnie jest dużo dzieci: jedne są odważne i
głośne, a inne ciche i nieśmiałe. Tego dnia bawiłam się z małą
grupką może dziesięciu chłopców. Jeden z nich przykuł moją
uwagę – był mniejszy od pozostałych, na oko miał z pięć lat i
cichutko stał z boku. Nie krzyczał jak pozostali, żebym wzięła
go na ręce, nie zaczepiał mnie i nie zwracał na siebie uwagi.
Kiedy podeszłam, żeby również jego wziąć na ręce i również z
nim się pobawić nie uciekł, ale delikatnie i nieśmiało się
uśmiechnął. Od tego momentu przez cały czas był gdzieś w
pobliżu tak, że z łatwością mogłam go wypatrzeć wśród innych
dzieci.
Oratorium
kończymy zawsze modlitwą. Nie inaczej było tym razem. Kiedy
wszystkie dzieci się już rozeszły do domów i również ja
chciałam wracać, poczułam nagle, że ktoś ciągnie mnie za rękę.
Był to właśnie ten mały chłopiec. Patrzył na mnie swoimi
wielkimi brązowymi oczami i wypowiedział pierwsze słowa tego dnia,
które brzmiały: „sznurek, sznurek”. W pierwszej chwili nie
zrozumiałam o czym właściwie mówi, ale chłopiec uparcie
powtarzał to samo słowo i ciągnął mnie w kierunku zamkniętego
już holu. Wyglądało to na poważną sprawę, więc dałam mu się
poprowadzić. Poprosiłam również zdziwionych liderów, żeby
specjalnie otworzyli nam jeszcze na chwilę hol, bo szukamy jakiegoś
„bardzo ważnego sznurka”. I rzeczywiście na jednym z
plastikowych krzeseł leżał krótki, cienki, szary kawałek
włóczki. Widziałam jak wcześniej chłopiec bawił się tym
sznurkiem, ale nie wydawał mi się ani wyjątkowy, ani specjalny –
sznurek jak sznurek, nic wielkiego. Jednak dla tego chłopca, to było
coś tak cennego – wziął sznurek i szczęśliwy przyłożył go
do piersi. Na koniec zdążył jeszcze powiedzieć w bemba „dziękuję”
i uśmiechnięty pobiegł w kierunku swojego domu.
Niedawno
poznałam też imię tego chłopca – Sky, czyli Niebo. My tak
często nie zauważamy wartości rzeczy, które mamy pod nosem, a
przecież niebo jest blisko, na wyciągnięcie ręki i można je
dostrzec nawet w zwykłym kawałku sznurka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz